"Kochanice króla" kolejną klapą?
2008-07-10 16:17:50Ostatnimi czasy kino bezlitośnie rozprawia się z historią Anglii. Kolejne filmy nie dość, że nie spełniają oczekiwań kinomanów, to jeszcze upraszczają i spłycają losy jednego z najważniejszych krajów świata. Tak było z zeszłoroczną klapą, jaką okazał się obraz „Elżbieta – Złoty Wiek”, tak jest i tym razem w przypadku „Kochanic Króla” – adaptacji bestsellerowej powieści Phillipy Gregory.
Odpowiedzialni za ekranizację są debiutujący na dużym ekranie reżyser Justin Chadwick i wybitny scenarzysta Peter Morgan. Efekt ich pracy, poza kilkoma dobrym kreacjami aktorskimi, nie jest satysfakcjonujący.
Film opowiada historię Anny i Marii Boleyn, dwóch wiernych sobie sióstr, które stają się przeciwniczkami w walce o miejsce u boku króla Henryka VIII. Maria jako pierwsza uzyskuje względy króla. Wynikiem ich związku jest syn, który może stać się następcą tronu. Niestety Anna występuje przeciwko swojej siostrze i szybko udaje jej się uwieźć króla. Maria musi opuścić dwór. Anna zaś konsekwentnie wzmacnia swoją pozycję przy boku króla. Czuje się na tyle pewnie, że prosi, aby rozwiódł się ze swoją dotychczasową żoną Katarzyną Aragońską. Taki ruch oznaczałby jednak zerwanie stosunków z Kościołem Katolickim…
Okres panowania na tronie angielskim króla Henryka VIII należy do najciekawszych w historii Królestwa. Czas jego rządów splótł się z jednymi z najbardziej dramatycznych wydarzeń w historii Europy, które na zawsze zmieniły jej kształt. Reformacja zapoczątkowana wystąpieniem Marcina Lutra, nie pozostała bez echa także w Anglii. Podłożem decyzji Henryka VIII o zerwaniu stosunków z papiestwem były po części z pewnością trwające na Starym Kontynencie wojny religijne. Dużo bardziej znaczący był jednak jej kontekst osobisty.
Peter Morgan właściwie prześlizguje się po politycznym wydźwięku związku króla z Anną Boleyn. Sygnalizuje jedynie, że Anna miała bardzo poważny wpływ na to, jak ostatecznie potoczyła się sytuacja. Ogranicza się do rekonstrukcji przebiegu wydarzeń, pozostawiając je bez żadnego komentarza czy oceny. Stosunki polityczne panujące na dworze przedstawia w sposób skrajnie karykaturalny, czego personifikacją jest kreacja postaci hrabiego Norfolka w tragicznej interpretacji utalentowanego skądinąd Davida Morriseya. Morgan i Chadwick niemal całkowicie odrzucają potencjalne drugie dno opowieści. Interesują ich jedynie romanse i intrygi na dworze.
Wydarzenia ukazywane w filmie są niesamowicie powierzchowne, czym często przywołują na myśl telewizyjną operę mydlaną. Ich warstwa dramatyczna oparta jest na tanim sentymentalizmie. Irytuje nieznośny melodramatyzm większości scen. Mieszkańcy dworu zachowują się w taki sposób, jakby poza murami zamku nic nie istniało, a oni żyli w jakiejś nieokreślonej próżni. W skrypcie Morgana próżno szukać choć najdrobniejszej kreacji społeczeństwa angielskiego. Chadwick w ogóle nie angażuje się emocjonalnie w opowiadaną historię. Ogranicza się jedynie do spokojnego, konsekwentnego acz niewciągającego prezentowania losów bohaterów. Na szczęście nie stara się szczególnie udziwniać narracji, gdyż w połączeniu ze słabym scenariuszem Morgana mogłoby to się przyczynić do całkowitej klęski filmu.
Słabości scenariusza dotyczą nie tylko warstwy dramatycznej wydarzeń. Morgan nie potrafi także stworzyć ciekawych, nietuzinkowych postaci. Ich rysy charakterologiczne są w dużej mierze oparte na stereotypowych wyobrażeniach o postaciach historycznych. Wykreowani bohaterowie są papierowi, brak im autentyzmu i życia. Co gorsza Morgan dużą część z nich wyposaża wyłącznie w negatywne cechy charakteru. Taki natłok egoistycznych, pełnych nienawiści, zazdrosnych bohaterów początkowo rodził we mnie zdziwienie, które stopniowo przeradzało się w irytację. Czy naprawdę na dworze króla Anglii ze świecą trzeba było szukać osób honorowych, z mądrością podchodzących do życia, dobrych? Jeśli ktoś uzna wydarzenia przedstawione w tym filmie za autentyczne może niestety dojść do tak nieprawdziwego wniosku. Jedną z niewielu pozytywnych, a jednocześnie zdecydowanie najciekawiej zbudowanych, postaci jest matka sióstr Boleyn – lady Elizabeth. Olbrzymia w tym zasługa Kristin Scott Thomas, która swoją kreacją absolutnie powala na kolana i bezapelacyjnie kradnie film innym aktorom. Tworzy niesamowicie autentyczny portret kobiety rozdartej między miłością do dzieci, a lojalnością wobec męża Thomasa. To kreacja na miarę Oskara – perła!
„Kochanice króla” to bardzo ładnie wyglądający obrazek. Kostiumy są idealnie skrojone, dekoracje dobrze dobrane. Muzyka Paula Cantelona w tle wpada w ucho i świetnie opisuje wydarzenia na ekranie, zdjęcia Kierana McGuigana są bardzo profesjonalnie zrealizowane.
Film Justina Chadwicka wygląda pięknie, jest nieźle, a momentami znakomicie zagrany. Niewiele z tego wynika jako, że rozczarowuje niemiłosiernie pod względem fabularnym, dramatycznym i historycznym. Zbyt wiele tu uproszczeń, przedstawienie tematu jest płytkie, oparte na tanim melodramacie przywołującym na myśl amerykańskie tasiemcowate soap opery. A mogło być naprawdę dużo lepiej. Szkoda…
Maciej Stasierski
maciej.stasierski@dlastudenta.pl
Bilety na ten film możesz zarezerwować tu: